"Element
infrastruktury punktowej systemu transportu
zbiorowego"
"Jak chcecie rządzić krajem,
który ma dwieście czterdzieści sześć gatunków
sera?"
- powiedział pewien generał.
Co to za kraj, który ma tysiące (?) różnie
"zaprojektowanych" przystanków autobusowych?
Jeżdżąc po Polsce zorientowałem się po kilku
wyprawach zdjęciowych, że tworzy mi się zbiór, taka
fotograficzna typologa przystanków autobusowych.
"Kwadratowe", "spiczaste",
"nowoczesne", "fantazyjne" tak je
roboczo nazywałem. Form przystanków wydaje mi się
niezliczona ilość. Czasem stojące na przeciw siebie,
po dwóch stronach drogi są odmienne, a kolejny całkiem
niedaleko nie będzie żadnym z nich. Najpierw
pomyślałem, może jeden typ przystanku na jedno
województwo, no na powiat... chociaż na gminę? Potem
przyszło mi do głowy, że wtedy nie było by tych
fotografii.
Z jednej strony ujednolicenie "świata
przystanków" do kilku czy kilkunastu wzorów wydaje
się logicznym posunięciem, kontestującym chaotyczną
zabudowę naszego kraju. Z drugiej, ta szaleńcza
różnorodność jest emanacją naszego charakteru. Tacy
jesteśmy jak te przystanki, tak traktujemy architekturę
i przestrzeń.
Przystanek nie jest najważniejszą formą
architektoniczną, jednak przez jego wszechobecność
należy mu się szacunek. Oprócz cech użytkowych jak
ochrona przed śniegiem, deszczem i wiatrem jest
doskonałą okazją do wykazania kunsztu projektanta, do
powstania prostej formy aktualnej przez lata. Może w
pierwszej chwili niezauważalnej, ale mającej wpływ na
przestrzeń, bowiem tysiące przystankowych istnień
wbija się podprogowo do mózgu, także po części
kształtując świadomość wizualną Polaków.
W swojej pracy pokazuję przystanki poza miastami. One
są dla mnie ciekawsze. W miastach nie mają takiego
związku z ludźmi. W przestrzeni podmiejskiej a
szczególnie wiejskiej jest inaczej. Tutaj przystanek to
coś więcej niż chwilowe schronienie. Spotykają się
tu ci sami ludzie, to miejsce rozmów i konsumpcji, to
czasem jedyna publiczna przestrzeń w okolicy.
Fotografując przystanki zorientowałem się, że choć
ich liczba jest oczywiście skończona to w praktyce
nigdy nie można mieć pewności, że sfotografowało
się wszystkie ich rodzaje. Ta różnorodność
zaskoczyła mnie.
Od form "jakkolwiek i jak najtaniej", do
budowli posadzonych na kamiennej podmurówce i
zwieńczonych misternym dachem. W takich celuje na
przykład Podhale. Dobrze pamiętałem przystanek mojego
dzieciństwa w jednej z górskich wsi. Nie mogłem sobie
odmówić zobaczenia go i sfotografowania. Przystanek ten
jest prawie taki sam jak trzydzieści kilka lat temu.
Było to dla mnie zaskoczeniem, bowiem przystanki
podlegają brutalnej destrukcji. Niszczą je siły
przyrody, ale największych spustoszeń dokonują ich
użytkownicy. Dzieje się tak, na całym świecie,
oczywiście w różnej skali natężenia. W jakim miejscu
tej skali jesteśmy? Chyba niestety wysoko.
Przystanki są w defensywie. Tracą swe ciche znaczenie.
Niszczy je powszechny dostęp do własnego samochodu oraz
zmiana w strukturze transportu pasażerskiego. Prywatne
busy z wigorem obsługujące trasy pomiędzy miasteczkami
i wioskami nie są już ściśle skorelowane z paciorkiem
przystanków.
A zasługują na trochę więcej niż chwila uwagi. Z
jednej strony poprzez swoją dyskretną wszechobecność
powinny być dziełem profesjonalisty, z drugiej strony
to coś więcej niż mówi definicja przystanku z jaką
się spotkałem: "element infrastruktury punktowej
systemu transportu zbiorowego".
W małych wsiach ta niewielka wiata bywa jedyną
namiastką przestrzeni publicznej. Tylko tu można być
nie u siebie, ale też u nikogo. Tu wolno nie tylko
czekać, ale rozmawiać, pić i jeść a czasem spać.
Przystanek miał zawsze ciepłe miejsce w sercu wędrowca
(tego nie związanego z turystyczną praktyką),
stanowił ważny punkt na mapie jego wewnętrznych
współrzędnych. Ranga schronienia rosła gdy padał
deszcz, stawała się najwyższa podczas śnieżnej
zadymki.
Pamiętam magię rozkładów jazdy, to
one przed laty zapisane gęściej niż teraz, wyznaczały
granice naszej mobilności. A tajemnicze litery S, N, B
podane przy niektórych kursach, choć obowiązywały
kilka raz w roku, okazywały się oznaczać brak autobusu
akurat właśnie tego dnia, gdy czekałem w towarzystwie
dorosłych na zazwyczaj opóźniony i zatłoczony.
Najdokładniej z fotografowanych przystanków pamiętam
ten na uboczy, w malutkiej miejscowości, przy granicy z
Czechami. Jechałem wąską drogą. Oczy nastrojone do
wyszukiwania przystanków dały sygnał stop do mózgu.
Zatrzymałem samochód i chwilę potem, ustawiając się
do zdjęcia, kątem oka zobaczyłem przyglądającego mi
się mężczyznę. No nie, znowu będzie "co pan tu
robi ?"
- Co pan tu robi?
- Zdjęcie
- Czego zdjęcie?
- Przystanku (znowu będzie "a po co?")
- A po co?
- To moje hobby (znowu będzie " żarty sobie pan
robisz, po co pan robi zdjęcie ?")
- Wspaniale, cieszę się! Czy nie uważa pan, że to
najpiękniejszy przystanek?
W tym momencie (nie spodziewając się, że rozmowa
przybierze taki obrót) przyjrzałem się uważniej.
Czysty, pomalowany, ze skrzynkami z kwitnącymi kwiatami.
- To prawda. Widziałem setki przystanków, ale takiego
nie. To może pan się nim opiekuje ? - zapytałem
przytomnie.
- Zgadza się.
Nieznajomy ubrany był tylko w kąpielówki, oczy mu
lekko błyszczały, alkohol aż tak bardzo nie pachniał.
- Nie stójmy tak na drodze - powiedział - chodźmy do
mnie.
W ciągu następnych kilkunastu minut poznałem jego
żonę, obejrzałem ogród i zbudowany w nim zamek z
polnych kamieni, oraz wysłuchałem dwóch opowieści.
Zanim już nie do końca nieznajomy pomachał mi trzy
razy na pożegnanie, usłyszałem:
- Powiem panu coś jeszcze, tu nie ma pekaesu od lat. W
Gajowie linię zlikwidowano już dawno.
|
|
|
|
|
|